Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się straszliwie i co chwila wystawiający boki, okryte czerwonemi naciekami rdzy.
— Ależ ta madame płynie! — dziwił się szyper holownika. — Może ona z korka jest zrobiona, albo z gumy nadętej powietrzem? Jeśli tak dalej machać będzie, to tylko patrzeć, jak i my wpadniemy na kamienie... Dość już tego! Wiemy, że wygrała, no, to i basta! Niech ją sobie goni komisja sędziowska, nam zaś nic po tem!
— Stul gębę, bracie, i obciągnij ozór, aby nie fladrował! — warknął Pitt. — Płyń, gdzie ci każą i nie mędrkuj, bo nic z tego nie będzie, z pustego, przecież nikt nie naleje? Ażeby ci nie było markotno, wiedz, że za każdy szwank płacę rzetelnie, a po skończonej pływance dam po funcie angielskim na głowę, szyprowi zaś — trzy na pociechę! Teraz przekręć sztorwał o trzy szprychy, boś odbiegł, szyprze, niepotrzebnie daleko...
Rzetelna i dosadna mowa żeglarska i obiecana nagroda przekonały czerwonego, jak pomidor, szypra, więc umilkł i jął się zbliżać do pływaczki.
Elza Tornwalsen niezawodnie spostrzegła, że Baldwin odpadł, bo płynęła już nie tak porywczo i nurkowała coraz rzadziej. Ciało jej w oblegającym szczelnie czerwonawym trykocie, migało pomiędzy falami i coraz częściej zjawiało się w piennych grzywach, podobne do nieznanej, ogromnej ryby, miotającej się na wzburzonej powierzchni morza.
Wreszcie statek sędziowski dogonił ją i, płynąc o kilka metrów obok, zaczął ryczeć, zwracając na siebie uwagę pływaczki.
Na dziób wgramolił się prezes Jacht-Clubu i, uczepiwszy się bujającej burty, krzyknął przez megafon: