Strona:F. A. Ossendowski - Okręty zbłąkane.djvu/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I jeszcze coś, czego odrazu określić nie umiała, dotknęło ją.
Nazajutrz dopiero, rozmyślając nad swemi wrażeniami, zadecydowała:
— Eryk Tornwalsen stał się małym człowiekiem... Może dlatego, że służy małemu celowi — uprzyjemnieniu życia innym... a jeszcze... niepodobały mi się też oczy jego... chwilami wejrzenie ich przypomina mi oczy... starego, okrutnego Waege... wtedy, gdy chciał się przypodobać komuś silniejszemu... ukryć istotne myśli swoje... oszukać lub podejść znienacka.
Nie miała ochoty spotkać się z Erykiem Tornwalsen i więcej na jego występy nie poszła.
Jedynym gościem, zawsze mile widzianym przez Elzę, był często ją odwiedzający młody profesor, lord Seebold Warwick. Spędzał u przyjaciółek długie godziny, opowiadał, przynosił książki, jeździł z Elzą do bibljotek, pomagał i doradzał w pracy, która pochłaniała ją całkowicie, odrywając od ciężkich myśli.
Z biegiem czasu jednak zawsze spokojny, beztroski, zabawnie zaniedbany uczony, jednakowo umiejętnie operujący cytatami z przeróżnych dzieł, jak też i ogromnym zasobem wesołych i dowcipnych anegdot, znacznie stracił na humorze; zjawiał się teraz w ciemnym, bardzo porządnym garniturze, trochę tem zażenowany i mniej przezto swobodny.
— O-o, źle! — zauważyła po jednej z takich wizyt lady Steward-Foldew. — Ten uczony dziwak zakochał się w tobie, Elzo...
Młoda kobieta zerwała się z miejsca, jak oparzona.
— Co za pomysł?! — zawołała gniewnie. — To dopiero byłaby głupia heca! Potrzebne to, jak kubeł cu-