Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się oblicze Twórcy i z jego oczu odczytają wyrok dla siebie... Lecz niebo nagle gasło i znowu mrok i mróz, ścinający krew w żyłach, przygniatały ziemię i żyjące na niej istoty... Wicher, niosąc chmury śniegu i drobne kawałki lodu, wył i szalał dokoła, lecz w schronisku, ukrytem za wzgórzem, było zacisznie.
W szałasie suche cedrowe gałęzie potrzaskiwały w piecyku, paliła się lampka z tranem, a na ognisku zawsze kipiała woda w kociołku. O ile na morzu towarzysze milczeli, o tyle teraz chętnie gwarzyli, opowiadając o swojem życiu, troskach, tęsknocie i nadziejach na przyszłość...
„Purga“ zanosiła śniegiem ich samotny szałas tak, że z trudem odgrzebywali go od wejścia, aby przynieść drzewa do piecyka lub pożywienia z łodzi.
Nagle pewnego poranku Lindensztadt nie mógł się jakoś podnieść z posłania. Całe ciało trawiła straszliwa gorączka, a dreszcze wstrząsały niem co chwila. Z opuchniętych dziąseł sączyła się krew, a każdy ruch lub słowo zmuszały chorego do krzyku i jęczenia. Ludzie ci przeszli Już mękę syberyjskich więzieni i znali się na chorobach.
— Źle — szeptał Finlandczyk — to szkorbut!
Wiedział o tem i Radkiewicz, gdyż przechodził tę chorobę, kiedy przed laty pędzono go na katorgę etapami, karmiąc mięsem lub rybami