Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i nigdy nie dając jarzyn. Przy obliczaniu swojej podróży żeglarze zapomnieli o jednem, a mianowicie, że będą zmuszeni spędzić zimę na północy. Choroba Lindensztadta była pierwszym skutkiem tej fatalnej pomyłki.
Od tej chwili do obłędnych nocy podbiegunowych, do wycia wichury i łoskotu odrywających się brył pękającego lodu dołączyły się krzyki i jęki miotającego się w gorączce Lindensztadta. Nic nie mógł jeść, gdyż wszystkie zęby mu się kiwały i wypadać zaczęły, a usta zmieniły się w ropiącą się, wstrętną ranę. Bywały dnie, gdy chory zupełnie do przytomności nie wracał i miotał się, zrywając z siebie okrycie i bieliznę i jęcząc żałośnie. Wreszcie zaczął coś śpiewać ponurym, głuchym głosem. Pieśń była mroczna i groźna, jak skalista i zimna ojczyzna Finlandczyka. Urywał na chwilę śpiew, aby jęknąć przeciągle, z bolesną skargą, i znowu śpiewał, przymykając oczy i zaciskając palce rąk.
Zima ciągnęła się długo, tak długo, że Radkiewiczowi wydawało się, iż nigdy się już nie skończy. Ta myśl zawładnęła nim całkowicie. Nie mógł spać, a, gdy zasypiał, budził się z przerażeniem i biegł patrzeć, czy nie zjawiły się jakieś oznaki wiosny.
Pewnego wieczoru Lindensztadt przerwał swój śpiew i zawołał Radkiewicza.