Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Teodorem Martinezem, ale się śmiertelnie znudziła. Mówi, że jest niedołęga, bo patrzał na nią jak na „świętą Cecylję“. Dla rozrywki wynalazła sobie teraz tęgiego Kakao... Ten do niedołęgi chyba nie podobny? Parbleu! Te cnotliwe Amerykanki ze swojem „shocking“ wyrabiają w Paryżu okropne rzeczy!...
Martinez słuchał uważnie i nagle zaczął się cicho śmiać.
— Św. Cecylja... Św. Cecylja! To — wspaniałe!
Podszedł do lady, napisał na bilecie wizytowym trzy słowa: „Dla świętej Cecylji“ i, oddając róże, kazał wręczyć to wszystko Margot.
Wcisnąwszy 10-frankowy papierek do ręki Chińczyka, Martinez zbiegł ze schodów i szybkiemi krokami zdążał w stronę „cave orientale“.
Znalazł tam Grevina w towarzystwie jakichś straszliwie zniszczonych, jaskrawo umalowanych algierskich kobiet i dwuch pijanych, zawodowych absentystów.
Cała kompanja uśmiechając się do siebie oczami, piła w milczeniu kawę i „Calvados“.
— Jesteś? — zapytał Grévin, podnosząc na przyjaciela zamglone oczy.
— Jestem — odpowiedział z uśmiechem Martinez.
— To dobrze! — mruknął stary rzeźbiarz. — Napij się Calvadosa — parzy jak ogień!
— Daj!