Przejdź do zawartości

Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wypił duży kieliszek i rzekł, pochylając się do przyjaciela.
— Chciałbym opowiedzieć ci...
— Gadaj wszystko! Te dostojne „gezzany“ nie zrozumieją ani słowa, a ci znowu „caballero“ pijani są i też nic nie kombinują. Słucham, więc...
Martinez opowiedział o zajściu na chińskim dancingu i zakończył tak:
— Św. Cecylja... niedołęga — to dobry kawał, lecz sprawa, nadająca się jeszcze do dyskusji. Zato jej tańce z murzynem Kakao — to już coś innego! Ze mną tak nigdy nie tańczyła. Takiego wzroku na mnie nie rzucała... Nigdy nie była tak rozmarzona ze mną, mój stary! Zrozumiałem, że uwielbienie dla mego talentu przyjmowałem za uczucie dla siebie. Była to pomyłka psychologiczna! Teraz — koniec! Cóż robić?! Pięćdziesiątka — to nie żarty!
Grévin ciągnął kawę małemi łykami i myślał. Odezwał się nareszcie.
— Czyż Margot nie obudziła w tobie młodości, z jej porywami i marzeniami? — zapytał.
— Owszem! — odpowiedział Martinez.
— Czyż nie była ona dla ciebie natchnieniem do pięknej biało-różowej „Jutrzenki“?
— Tak! — powtórzył rzeźbiarz.
— No, więc musisz być jej wdzięczny, przyjacielu, i zbyt surowo nie oskarżać! — zawołał Grévin. — Była dla ciebie św. Cecylją — uoso-