Strona:F. A. Ossendowski - Nieznanym szlakiem (1930).djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nic szczególnego, proszę pani! — odezwał się, ukazując w uśmiechu zgniłe zęby, farmaceuta. — Przed chwilą gilotynowano Simoni, — bandytę. Nie czytała, pani, w dziennikach?
— Ależ naturalnie, naturalnie! — wykrzyknęła dama. — Gdzież on jest?
— Ciało już odstawiono do więzienia, — odpowiedział emeryt.
— Jaka szkoda! — zawołała piękna pani. — Tak chciałam to zobaczyć! Spóźniłam się...
— Ha, trudno! — zaśmiał się rzeźnik. — „Czerwona wdowa“ nie czeka...
Mówiąc to, wskazał na gilotynę. Właśnie wciągano ją już na podwórze więzienne. Dziwnie i złowrogo zarazem kołysała się nad tłumem ohydna maszyna, niby jakiś cudaczny ptak o długiej szyi, pozbawionej głowy.
Dama pobiegła dalej. Przecisnęła się przez tłum, otaczający miejsce stracenia, i nagle ujrzała kałużę krwi.
Ostrożnie, kokieteryjnie stąpając drobnemi, różowemi pantofelkami po kamieniach bruku, pochyliła się i umoczyła we krwi koronkową chusteczkę.
— To amulet szczęścia! — rzekła z drażniącym śmiechem, robiąc fałszywą, zawstydzoną minkę.
Wkrótce placyk przed więzieniem opustoszał. Ludziska powrócili do swoich sklepów, straga-