Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Potężne były kajdany Słońca, zatruwającego dusze ludzkie, bo niewolnicy jego umierali na wygnaniu w milczeniu, bez jęku rozpaczy, bez krzyku nienawiści...
Słońce rzucało jadowite promienie, bo zakradały się one do serc i dusz białych przybyszów, wypalały w nich litość i miłość, zatruwały i wygryzały pamięć o słowach Chrystusa, a z Jego sług i wyznawców czyniły morderców i oprawców w imię żółtego Szatana...
Znowu wlokły się stulecia męki i hańby.
Aż przyszedł dzień, w którym wybuchnął w duszy białych ludów wielki płomień wstydu i żądza sprawiedliwości.
Niedawni oprawcy przyszli do jęczących w kajdanach czarnych niewolników i zawołali wielkim głosem:
— Niesiemy wam buntowniczą żądzę wolności i dające życie hasło wyzwolenia! Wstańcie! Skruszcie żelazo!
I zabłysła wolność nad czarnymi ludźmi w obcej krainie.
Później rzucono ich z tem hasłem na ich rodzimą ziemię, lecz Słońce zagłuszyło krzyk buntu i wypaliło żądzę wolności, jak wypala bujną trawę dżungli...
Zatruwając swym żarem, szatan-Słońce rzuciło szaleństwo pomiędzy czarne ludy, aby własnemi rękami położyły kres swemu istnieniu...
Białe ludy przyszły ponownie.
Przyszły z niemi nieprawda, krzywda, wyzysk i okrucieństwo, zrodzone jadem Słońca, lecz raz przebudzone sumienie i potężna wola zwyciężyły...
Przybysze z północy wyciągnęli stwardniałą w życiowej walce dłoń i zrywać zaczęli słoneczne kajdany z czarnych braci o słabych, prostaczych, ciemnych duszach.
Twardą, kamienistą drogą prowadzą ich do zwycięstwa nad Słońcem, wyrywając Ziemi nieznane urodzaje, zabijając rozsiewane przez złe duchy choroby, zmuszając jałową pustynię, aby się stała płodną, łącząc dalekie i wrogie szczepy i zwołując czarnych ludzi na wspaniałą ucztę wiedzy, marzącej o szczęściu...