Strona:F. A. Ossendowski - Niewolnicy słońca 02.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niewolnicy kroczą powolnie, znużeni, nieufni i obojętni, z trudem zrzucając więzy buchającej żarem gwiazdy.
Biały człowiek — duch niespokojny — chwilami upadając pod ciosami Słońca, miotając się w skwarnym zaduchu wrogiego kraju, czując słabnące krążenie zatrutej krwi i zamieranie śmiertelnie znękanego serca, nieraz ostatnim wysiłkiem woli kreśli na rozpalonej ziemi i w ciemnych umysłach jej czarnych synów namiętne słowa:
— Przychodźcie wszyscy do mnie — i wy, rozbitki legendarnej Lemurji, i wy — królowie-pastuchy, i wy — ludy o czerwonej skórze znaku Węża, i wy — widma mroków leśnych! Wszyscy do mnie, do mnie! Jam wolność, jam bunt przeciwko kajdanom, jam — zwycięstwo! Czy jesteście potomkami magów-Atlantów, czy synami bratobójcy Kaina — dam wam wszystkim potęgę, odwagę i żądzę buntu, abyście mogli obalić okrutnego, płomiennego boga i zmusić go do służenia sobie aż po kres wieków!
Niewolnicy Słońca podnoszą już głowę i jeszcze z trwogą w sercach słuchają tych słów buntowniczych.
A wy, biali ludzie, którzy śmiałe słowa rzucacie w różnorodnej mowie ojców waszych, uczyńcie, aby dumne hasło Tytana Prometeusza stało się hasłem wolności ciała i duszy... Człowieka.

KONIEC.