Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzeczypospolitej o tron carów! Sławą, o jakiej dotąd nie słyszano! Kroniki pisać o niej będą, a ludzie nasi i obcy z podziwem i zachwytem wspominać!...
— Pojmuję, bo i sam takem myślał — szepnął setnik.
— Tedy gadać dalej nie będę, a wprost ad rem przystąpię! — zawołał Kleczkowski. — Chcę wysłać jutro ochotników garść, co najzuchwalszych i najtęższych, — aby góry owe przeszli i dotarli tam, gdzie dojść mocy im starczy; wszędzie głosić mają imię polskie, a szablą sławę naszą znaczyć na niezdrowie Rusi!
Marcin Lis porwał się na równe nogi.
— Panie pułkowniku, o łaskę proszę, aby mi owa garść ochotników pod komendę oddaną była! — zawołał.
— To, waść, miałem na myśli sam, i w sedno utrafiłeś! Lepszego nad ciebie dla takowej wisielczej imprezy nie mam...
I tak się też stało.
Marcin Lis, groźny setnik lisowczyków, oddawna już szedł ku północy, obóz Kleczkowskiego opuściwszy.
Za nim sunęła cała jego setnia, która za swoim wodzem pójść chciała, jak jeden mąż. Do tego dorzucił pan Jarosz pięciuset chłopa z pod innych chorągwi, a wśród najtęższych i najdzielniejszych trzęśli się na wysokich siodłach — Dońcy smagli, ze swym kapelanem, inokiem Jakóbem z Atosu, dawnym „jurodziwym“ — Jaszką, francuski kapitan Legrange i angielski marynarz Screw, przez młodego Lisa z lochów Pieczerskiego skitu zwolnieni, bo żadnego klasztoru nie ominęli teraz lisowczycy i wszędzie jeńców na wolność wypuszczali. Byli to ci, których Moskale wzięli do niewoli przed laty, gdy Szwedzi, mając dużo żołnierzy najemnych, na Moskwę wojną szli.