— Chi-chi-chi! — śmiał się Jaszka.
— Tyś sprawiedliwy człowiek i krzywda ci się dzieje — mówił chłopak, nie wiedząc sam, do czego zmierza.
Starzec nagle stanął i poświecił więźniowi w oczy.
— Krzywda? — spytał. — A ty skąd o tem wiesz?
— Widzę, bo ja wszystko widzę... — rzekł wymijająco.
— Aha! widzisz? Ty myślisz, że tamci są świętobliwi czerńcy, a oni ciemni są i pisma nie znają, tymczasem ja...
— Ty — uczony inok[1], ja wiem... — szepnął Marcinek.
— Jam na Atosie[2] był i u błogosławionego Jony — opata służby cerkiewnej się uczył za młodu... chi-chi! chi! — prawił Jaszka, krzywiąc twarz i podnosząc ramiona.
— A oni? Co oni znaczą przed tobą! — zawołał Lis.
— Oni — psy dzikie, ciemne, złe! — zapiszczał „boży człowiek“. — Gdy zacząłem na ich nieprawości i rozpustę wskazywać, na Sołowki[3] mnie zesłali, głodem morzyli, katowali, na łeb zimną wodą kapali całemi dniami, aż pomieszał mi się rozum. Chi! chi! Jurodziwy Jaszka! Boży człowiek — Jaszka! Klucznik więzienny Jaszka, kat, który skazańców głodem trapi i kazematy wodą zalewa, lub ziemią przysypuje, jak w mogile. Chi! chi! chi!
— Zemścić się musisz, inoku uczony... — szepnął Marcinek.
— Zemścić się! — wyrwał się starcowi namiętny