Strona:F. A. Ossendowski - Lisowczycy.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tebska i Dynaburga wieńcem otoczyli wielkiego kanclerza litewskiego, pana Lwa Sapiehę.
Troska i niepewność zamroczyła oblicza rycerzy, chociaż każden z nich w różnych, ciężkich potrzebach bywał, bo na nich, jak na twardej osełce nie ostrzyli, ino tępili i łamali miecze Turcy, Tatarzy, Wołosi, Kozacy i Szwedzi.
Ten i ów z rycerzy coraz to głowę zadzierał, patrząc ponad tłumy szlachty, i wyglądał kogoś niecierpliwym, zatrwożonym wzrokiem. Wszystkie oczy skierowane były w stronę Ostrej Bramy. Dolatywało stamtąd wycie ciżby ludzkiej, przeszywane niby świszczącym ciosem szabli zgrzytliwem graniem piszczałek.
W pobliżu głównych podwoi katedry, tuż przy Sapiehach stanęło nieliczne grono panów, snać, dopiero zdaleka przybyłych, bo zakurzonych i zdradzających ślady nieprzespanej nocy i trudów podróży.
Najstarszy — siwy, lecz krzepki szlachcic, w czerwony kontusz przyodziany, co chwila podnosił na sąsiada oczy, czekając, że ten coś do niego przemówi.
Sąsiad zaś — chudy, straszliwie wybujały mąż o wąskiej i ostrej, jak klinga miecza, zawadjackiej twarzy, milczał, pociągając co chwila wąsiska nadół i owijając niemi srebrne guzy szarej samodziałowej kapoty.
Nareszcie starzec nie wytrzymał. Trącił sąsiada łokciem w bok i mruknął z docinkiem:
— Panie Jur! Jesteś, coprawda, nie najwyższym z cnego rodu Haraburdów inflanckich, lecz eodem tempore[1] za wysoki na to, abym mógł dojrzeć na twem obliczu, co zasię myślisz o tej imprezie całej Panie Haraburdo, sąsiedzie miły, kiedyż, kiedyż?!

— Rychło patrzeć, mośdzieju, jak nadążą. Bo widzicie, mośdzieju, przez ciżbę niełacno im się prze-

  1. Tegoż czasu.