Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/290

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
250
F. ANTONI OSSENDOWSKI


kus zginął dlatego, że w szeregach jego przyjaciół powstały niesnaski. On był inny, niż buntowniczy Spartakus. Umiał trzymać swoich zwolenników w karbach posłuchu nie siłą i postrachem, lecz przebiegłem wynoszeniem ich przed tłumem, ponad siebie. Dla nich — triumfy, dla niego — powodzenie sprawy.
Wielomiljonowy olbrzym rosyjski tymczasem nie należał do niego.
Różne siły władały nim i przerzucały z jednej ostateczności w drugą: od bohaterskiego męczeństwa na froncie, fanatycznego patrjotyzmu i ascetycznej cierpliwości — do barykad ulicznych, krwawych wystąpień przeciwko carowi lub ubóstwianym przez siebie wodzom. Skruszyć i zniweczyć nazawsze te rozbieżne siły, aby całe to morze ludzkie pokornie lizało brzeg, na którym stoi meta komunizmu, — o tej chwili myślał, chodząc po nieprzytulnym pokoju Smolnego pałacu, Włodzimierz Iljicz Lenin, prezes Rady komisarzy ludowych, dyktator, mesjasz Rosji, mknącej nieznaną w dziejach ludzkości drogą.
Marszczył brwi, szarpał brodę i mrużył oczy.
Wypukłe, kopulaste czoło, zdawało się, drgało i prężyło się pod nawałnicą szalejącego w niem orkanu myśli, lecz serce biło równo, oczy patrzyły zimno, wprost przed siebie, jakgdyby usiłowały z dokładnością niezwykłą odmierzyć odległość do jemu tylko znanych punktów.
Podniósł głowę.
Ktoś dobijał się do drzwi.
— Wejść! — zawołał Lenin.
Na progu stanął Chalajnen.
— Jakaś obywatelka prosi o przyjęcie, — rzekł niepewnym głosem.
Lenin nachmurzył czoło.
— Ma jakąś prośbę? Może, burżuazyjna kobieta?
— Powiada, że nie ma żadnej prośby! Lekarka...
— Wpuśćcie ją, towarzyszu!
Po chwili weszła mała, chuda kobieta, lat 45-ciu w skromnym, czarnym płaszczu i z welonem żałobnym, spadającym z kapelusza.
Uśmiechnęła się i radośnie zawołała: