Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/291

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
251
LENIN


— Nie pomyliło mnie przeczucie! To jest pan, Włodzimierzu Iljiczu! Nasz mądry, surowy „Wola“!
Lenin zmrużył oczy i jakgdyby się zaczaił.
— Wola? — powtórzył. — Tak nazywano mnie tylko w jednem miejscu...
— W domu mego ojca, doktora Ostapowa, gdzie wyczuto już wtedy, że jest pan — „wolą“! — szepnęła wzruszona.
— Helena?! Helena Aleksandrówna?!
— Tak! — uśmiechnęła się rzewnie. — Nie poznałby mnie pan! Dużo wody upłynęło od chwili naszego pożegnania w Samarze!
— O, dużo! — zawołał. — Jakże wszystko się zmieniło! Doprawdy, wydaje mi się, że stulecia przemknęły już! Ale, ale! Pani w żałobie? Czy po ojcu?
— Nie! Ojciec i mąż dawno już umarli. To po synu. Zabito go w Galicji podczas odwrotu generała Brusiłowa.
— To pani wyszła zamąż? Za kogo?
— Za doktora Remizowa. Jestem też lekarką — odparła.
Lenin się zaśmiał szyderczo:
— A widzi pani? Mówiła mi pani niegdyś, że nigdy nie zapomni o mnie... Wszystko się zmienia... wszystko mija, Heleno Aleksandrówno. Proszę siadać!
To mówiąc, posunął krzesło w jej stronę i, usiadłszy na biurku, patrzył na nią, badając jej twarz, oczy, drobne zmarszczki koło powiek i ust i przebiegając wzrokiem całą jej postać, od bucików do kapelusza żałobnego.
Poznał te oczy niebieskie, pełne błysków dobrotliwych, a gorących; przypomniał usta, jeszcze świeże i barwne; dojrzał wymykające się z pod kapelusza pasemko włosów złocistych.
— A widzi pani? — powtórzył, skończywszy swoje obserwacje.
Podniosła na niego pogodną twarz i patrzyła łagodnemi oczami, bez lęku i podziwu, tak, jak patrzą doświadczone kobiety na dziecko, chociażby najcudowniejsze.
— Czekałam na pana długo... Później nadzieja zgasła nazawsze. Teraz widzę, że miałam rację — powiedziała z uśmiechem, bez goryczy.
— No? Proszę? — zapytał, przechylając głowę nabok,