Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.






ROZDZIAŁ XVIII.

Od strony angielskiego wybrzeża sunął duży samochód. Szofer oglądał się na wszystkie strony. Dziwił się, że mimo 9-ej godziny, na ulicach nie było żadnego ruchu. Ani powozów, ani przechodniów.
Gdzieś szczękały kulomioty i rozdzierały powietrze salwy karabinów.
Nad domami unosiły się stada spłoszonych gołębi, opadały na dachy i natychmiast wzbijały się wysoko, zataczając szerokie koła nad miastem.
Z pobliskiego zaułka wybiegło kilku żołnierzy i zastąpiło drogę samochodowi.
— Kto jedzie? — padły groźne pytania i bagnety wysunęły się naprzód.
Przerażony szofer drżącym głosem odpowiedział:
— Inżynier Bołdyrew, dyrektor fabryki tytoniowej...
Jeden z żołnierzy otworzył drzwiczki wozu i, zaglądając do środka, mruknął:
— N-no! Wychodzić! Z rozkazu wojenno-rewolucyjnego komitetu samochód podlega rekwizycji. Obywatel jest wolny. Uprzedzam jednak: idźcie zpowrotem, bo w tej dzielnicy o kulę łatwo!
— Jakiem prawem... — zaczął siedzący w karetce samochodu wspaniały mężczyzna o długich, siwiejących bokobrodach i wąsach.
Do wozu wślizgnął się połyskujący bagnet i zajrzała ponura twarz żołnierza.
— To nasze prawo! — mruknął.
— Gwałt... Przemoc... — mówił, wychodząc z wozu, inżynier Bołdyrew. — Będę się skarżył ministrowi...
Żołnierz zaśmiał się cicho:
— Niech-no tylko obywatel nie zwleka, bo za godzinę wszystkich ministrów wrzucimy do więzienia... Iwa-

14*