Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
186
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Zwykle wyjeżdżali wczesnym rankiem na barce starego rybaka, Giovanni Spadaro, i, kołysząc się na łagodnych falach lazurowego morza, gwarzyli cichemi głosami o wszystkiem i o niczem, co umieją czynić tylko prawdziwi Rosjanie, niżąc na jedną nić zupełnie różne myśli i wrażenia. Lecz trwało to zwykle niedługo.
Zupełnie przypadkowe słowo otrzeźwiało Lenina.
Mrużył nagle oczy. Nie widział wtedy białych i różowych żagli rybackich; przejrzystych, szafirowych fal; srebrnych, niby lecące łabędzie, obłoków; szybujących mew; dalekich dymów parowców; zielenią i kwiatami okrytych stromych barwnych skał Capri. Przed oczami stawały mu szeregi towarzyszy partyjnych, w zgiełku i panice szukających wodza, a tuż inne tłumy — zbrojne i gniewne, pędzące do ataku.
— Przekleństwo! — szeptał Lenin i pięści zaciskał.
Gorkij niemal ze łzami w oczach mówił o straszliwych klęskach, ponoszonych przez Rosję na polach bitwy, o setkach tysięcy zamordowanych wieśniaków.
— Ile łez płynie teraz po wsiach naszych! — mówił załamując ręce. — Ile szlochów i krzyków rozpaczy słyszą nasze chaty nędzne!
Lenin spoglądał na niego twardym wzrokiem i odpowiadał:
— Niech tak będzie! Dużo ludzi gnieździ się w tych chatach. Na sto wojen starczy... Wszystkich nie wymordują! Tymczasem jest to woda na nasz młyn... Niech-no jeszcze głód przyjdzie i przyciśnie dobrze! Rewolucja nabrzmieje, jak wrzód. Tylko dotknąć i — pęknie! Cha — cha! Za tę krew chłopów i robotników wylejemy całe morze krwi naszych wrogów i morderców!
Stary rybak, lubiący beztroski, szczery śmiech Włodzimierza, w takie chwile z niepokojem i obawą przysłuchiwał się chrapliwym, głuchym tonom mowy jego.
— Ależ to straszne! — żachnął się Gorkij. — Rewolucja przez taką hekatombę niewinnych ludzi, poszarpanych, zmiażdżonych! Nie! Nie!
Lenin marszczył brwi mongolskie i mówił:
— Głupiec tylko boi się zbroczyć miecz krwią, skoro ma miecz w ręku i wie, poco go ma! Dla rewolucji nie masz zbyt wielkich ofiar, wierzaj mi, Aleksy Maksymowiczu! Pa-