Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
108
F. ANTONI OSSENDOWSKI


Nie lubił Włodzimierz częstych odwiedzin towarzyszy wygnania. Powodowały one zaostrzenie dozoru, rewizje, dociekania, szpiegostwo, co zakłócało spokój, tak potrzebny do normalnej pracy i głębokiego namysłu. Pozatem zbyt bliskie stosunki towarzyskie prowadziły do starć i nieporozumień na tle życia prywatnego powstawały plotki, drobne kłótnie, a nawet sądy honorowe, dość częste w kołach zdenerwowanych ludzi, znękanych długiem wygnaniem.
Uljanow do swoich rozmyślań poważnych, niemal ascetycznych, potrzebował ciszy i samotności.
Narazie ze strzelbą na ramieniu zapuszczał się w stepy. Siadał w cieniu brzóz i napawał się widokiem bezbrzeżnych łanów i łąk zielonych, pokrytych bujną trawą, wspaniałemi kwiatami o jaskrawych barwach i woni odurzającej: fiołków nocnych, białych, żółtych i czerwonych lilij, głogów i innych bez liku, o nazwie jemu nieznanych. Stada bydła, owiec i tabuny koni pasły się bez dozoru. Na południu ledwie dostrzegalnem, granatowem pasmem majaczyły dalekie góry — odnogi Sajanów.
Rzadkie wsie, rozległe, bogate, ciągnęły się wśród pól pszenicy i gajów brzozowych. W głębokich jarach i rozłogach biegły wartkie potoki i rzeki, mknąc ku łożysku Jeniseju.
Kryjąc się w trawie, sunęły stadka cietrzewi stepowych, przepiórek i dropi. Wysoko, niby czarna plama na błękitnym namiocie pogodnego nieba, tkwił olbrzymi berkut-sęp, wypatrujący zdobyczy, kwilił drapieżnie, jękliwie, cienko, niby się żalił, że nie dano mu nadmiaru siły, aby wszystko mógł zabić i rozszarpać.
Tu i owdzie ponad trawą i krzakami wznosiły się słupy i płyty z czerwonego piaskowca. Były to dolmeny, starożytne cmentarzyska niezliczonych szczepów, od wieków odbywających wędrówki przez żyzne równiny ku nieznanemu celowi.
Uljanow wiedział, że wielcy wodzowie Mongołów dążyli tym szlakiem na Zachód, pozostawiając za sobą trupy swoich i obcych wojowników, śpiących wieki całe snem nieprzebudzonym pod czerwonemi monolitami.
— Daleka była droga i mglisty cel wnuków Dżengiza, — myślał Włodzimierz, — a jednak doszli do równiny pol-