Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
99
LENIN


Uljanow nie mógł zasnąć. Oczekiwał rewizji policyjnej i nadsłuchiwał czujnie.
Gdzieś niedaleko zegar wydzwonił północ.
W przytułku panowała cisza. Ludzie, zgnieceni kołem życia, spełzający się tu zewsząd, niby pokaleczone robactwo, zapadali w ciężki, niespokojny sen.
Nagle Uljanow usłyszał wyraźny szmer i cichy szept:
— Wańka, chodź! Już można...
Dwuch ludzi wyślizgnęło się z półciemnej izby, oświetlonej wysoko pod sufitem zawieszoną lampką naftową, straszliwie kopcącą, i zniknęło w mroku korytarza.
Wkrótce rozległy się ostrożne, skradające się kroki i do izby ze śpiącemi postaciami miotających się i pomrukujących we śnie nędzarzy weszło dwuch mężczyzn i dwie kobiety.
Po chwili wszyscy leżeli już w szeregu innych na brudnej pryczy, szepcąc niewyraźnie, jakgdyby ćwierkające gdzieś za piecem świerszcze.
W chwilę później doszły odgłosy pocałunków...
Z korytarza rozległy się nagle ciężkie kroki kilkunastu ludzi i głośne okrzyki:
— Rewizja we wszystkich naraz izbach! Spieszyć się!
Na progu wyrosły postacie barczystych policjantów i dozorców z latarkami.
Weszli do izby, pobudzili uśpionych ludzi, zrywali okrywające ich łachmany, przeszukiwali ubranie i oglądali paszporty, świecąc w oczy, zmrużone od światła i przerażenia.
Uljanow, nie podnosząc się z pryczy i jęcząc, wyciągnął swój paszport. Policjant obejrzał go, odnotował nazwisko w książce i zwrócił dokument. Rewizja szła dalej wśród westchnień, wystraszonych głosów nocnych mieszkańców przytułku, pogróżek policjantów, pogardliwych wyzwisk.
Jeden z dozorców wydał nagle przeraźliwy krzyk:
— Ach, nierządnico, rozpustna wiedźmo, djablico! W przytułku taka ohyda?!
Włodzimierz ostrożnie podniósł głowę. Ujrzał stojącą w świetle latarek niemłodą już kobietę o twarzy zniszczonej, pijackiej. Rozwichrzone włosy spadały na chude, obnażone

7*