Strona:F. A. Ossendowski - Lenin.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
100
F. ANTONI OSSENDOWSKI


ramiona i wynędzniałą pierś. Stała, szeroko otwierając wydęte wargi i szczerząc zgniłe, połamane zęby.
Patrzyła wzrokiem szyderczym, złym, twardym.
— Precz stąd, do kobiecej izby! — krzyczał dozorca, tupiąc nogami i błyskając jednem okiem. — Taka parszywa owca całe stado psuje!
Kobieta śmiała się bezczelnie.
— E—e! macie tu, jak widzę, nie jedną parszywą owcę! — zaśmiał się policjant i zwlókł z pryczy drobną, może piętnastoletnią dziewczynę, o dziecinnej jeszcze twarzyczce. Zupełnie nagie, szczupłe, wiotkie ciało wiło się, jak wąż, w rękach tęgiego mężczyzny.
Uljanow z ciekawością przyglądał się całemu zajściu.
Dozorca okładał pięściami olbrzymiego draba, obok którego znaleziono dziewczynę i krzyczał:
— Zabieraj swoje szmaty i precz z przytułku, natychmiast, bo każę wyrzucić ciebie na zbity łeb!
— Zaco? — pozornie zdumionym głosem pytał drab, niby nic nie rozumiejąc. — Gdyby wypadła mi z kieszeni kopiejka, dozorca nie gniewałby się na mnie, a trzeba było na nieszczęście wypaść dziewczynie — zaraz gwałt! Dziwny charakter ma pan dozorca!
Dziewczyna tymczasem, bluzgając, niby błotem, wstrętnemi słowami, wyrywała się i szukała wśród porozrzucanych łachmanów koszuli swojej i spódnicy, patrząc dokoła wściekłemi, groźnemi i bezwstydnemi oczami. Były to oczy dziecka. Ich wyraz budził jednak trwogę. Zdawało się, że żmija jadowita wbija nieruchome, mściwe, nie migające i nie znające strachu źrenice.
Dziewczyna znalazła wreszcie swoje brudne szmaty, szybko się ubrała i stanęła, podparłszy się pięściami w boki.
Głos jej, niby stłuczone szkło, dzwonił ostro i przenikliwie.
Krzyczała, odchodząc od zmysłów:
— Psy nieczyste, katy, padło cuchnące! Zagnaliście mnie do ciemnej jamy i nie pozwalacie bronić się, jak mogę, przed śmiercią głodową! Żeby was stryczek nie minął! Oby was zła choroba spotkała! Oj, biada wam! Przyjdzie na was czas, gdy za wszystko przed ludem odpowiecie! Wtedy ja