Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O, co do mnie, to ja już przedtem znałem pana! — z uprzejmym uśmiechem rzekł kapitan. — Trafiały mi do rąk pańskie artykuły. Bardzo gorące, przekonywujące... szkoda tylko, że zjawiają się w brukowcu... Zasługiwałyby, doprawdy, na zaszczytniejsze miejsce...
— Kapitanie! — zaśmiał się Nesser. — Dziękuję za tak pochlebną opinję, lecz upewniam pana, że żółty „Hałas“ — najodpowiedniejsze to dla mnie pole!
— Pan tak uważa? — zapytał trochę zdziwiony oficer.
— Tak, najzupełniej! — z suchym, złym śmiechem odparł reporter. — Jestem tam wśród swoich — żółtych, żarłocznych rekinów, wśród handlarzy, kupczących sumieniem, patosem, przekonaniem, ideami — wszystkiem, co ma wartość rynkową. To nie tak, jak pan! René de Langlois na czele socjalistów, broniących „Liberté, Egalité, Fraternité“, tudzież republiki kapitalistycznej burżuazji! Cha, cha! Zabawna kombinacja!
Usiedli znowu i, popijając wino, przez chwilę milczeli.
— Nazywam się Langlois — zaczął kapitan. — Stare to, arystokratyczne nazwisko! Przodkowie moi stali tuż przy stopniach tronu, a później umierali z rąk sankiulotów, duchowych ojców socjalizmu, umierali w swoich pałacach i pod nożem gilotyny z okrzykiem: „Niech żyje król!“... Ci to umieli umierać! Chcę pokazać swym ludziom, że nas — współczesnych arystokratów można też poważać, chociażby za pogardę śmierci. Jest to dobra nauka dla tych, którzy żyją ślepą nienawiścią! Nie jednego, być