Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może, powstrzyma ona od udziału w podrzynaniu nam gardzieli i rozpruwaniu brzuchów podczas przyszłej rewolucji... Czy pan rozumie, panie Nesser, że ja jestem nie mniej na swojem miejscu tu, niż pan — w żółtej prasie?
— Nie zupełnie! — odpowiedział reporter ze szczerością. — Są to echa tradycyj, których ani z urodzenia, ani z przekonań nie posiadam i nie podzielam...
To mówiąc, przyglądał się bacznie kapitanowi.
Wysoki, muskularny, o szlachetnych, cienkich rysach ściągłej twarzy, na której spokojnym blaskiem połyskiwały przy świetle latarki obozowej śmiałe, niebieskie oczy, — kapitan Langlois był niezawodnie zdobywcą serc.
— Takiemu to z pewnością nie mówiły kobiety, że jest najpodlejszym z Francuzów! — pomyślał Nesser i z zawiścią spojrzał na rasową postać i arystokratyczne, podłużne dłonie oficera.
— Tak, naturalnie... w takim razie... — odpowiadając na uwagę gościa, rzekł cichym głosem Langlois. — Być może, w takich warunkach trudno istotnie zrozumieć moje pobudki... Jednak zgodzi się pan, że bohaterska śmierć człowieka innej warstwy społecznej wywrze wrażenie na socjalistach...
— Będą się cieszyli, że takiego typowego przedstawiciela arystokracji bez ich udziału sprzątnie kula niemiecka, lub pocisk armatni! O jednego wroga mniej!... — odparł Nesser, szyderczo patrząc w spokojne, jasne oczy kapitana.
— Nie jestem bynajmniej wrogiem robotników! — zaprzeczył Langlois. — Rozumiem powody ich nienawiści, pochodzącej coprawda z braku zrozu-