Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oprawiony w ciemną ramę, miał stłuczone szkło. Szczelina przechodziła wpoprzek.
Nesser zaśmiał się nagle i, przymrużywszy oko, mruknął:
— Aha! Basta! Teraz i o mnie nie zapomną, gdy zniknę z powierzchni ziemi. Pamiętać o mnie będą Marja Louge, Jan Berget i, być może, ich dzieci, a także ta ruda dziewucha, coraz lepiej naśladująca damę z towarzystwa... Ech, szkoda, żem ją tak nieopatrznie wypuścił z rąk!...
Palcem pogroził stłuczonemu szkłu i powtórzył:
— Basta! Teraz niewiadomo — kto trwalszy — ja, czy twój angielski sztych z czerwonymi panami i czarnemi paniami?!
Czuł się w wyśmienitym humorze. Pogwizdując wyszedł z domu i kazał się wieźć na dworzec kolejowy. W godzinę potem wchodził do kancelarji szpitala ewakuacyjnego. Po rozmowie z lekarzem Nesser odwiedził Jana Bergeta.
Chłopak, wychudły i blady, już chodził po sali. Nesser oddał mu list Marji i powiadomił o przyjęciu go do sanatorjum. Chory z wdzięcznością uścisnął dłoń reportera i bąkał coś o nagrodzie w niebiosach, o dobroci, o nieoczekiwanej opiece nad biedakami. Żołnierz był bardzo wzruszony. Nazajutrz pojechali razem do Paryża. Wieczorem w tej samej restauracji, gdzie zwykle, siedzieli już sobie w czwórkę, układając plany na najbliższą przyszłość. Postanowili, że po kuracji Bergeta, Nesser wystara się dla niego o lepszą posadę, i młodzi ludzie pobiorą się.
— Będę chrzestnym ojcem wszystkich waszych dzieci! — oświadczył reporter. — Będziemy je trzymali do chrztu razem z panną Martin.