Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— O, nie! — zaprzeczyła ze śmiechem. — Nie chcę być kumą pana, bo, gdyby się pan kiedykolwiek zakochał we mnie, — na nic cały interes! Z kumą, podobno, nie wolno się żenić...
— Ale na ślubie kumy być wolno! — odpowiedział Nesser. — Wydam więc panią zamąż i będę pokolei do was przychodził niańczyć wasze potomstwo!
Tejże nocy Jan Berget odjechał do Nicei. Powróciwszy z dworca do hotelu, Nesser długo chodził po pokoju, rozmyślając nad dziwnemi zmianami, zachodzącemi w jego duszy. Próbował drwić z siebie, lecz zaniechał tego po chwili. Musiał przyznać, że opieka nad Janem Bergetem i małą Marją sprawia mu niezwykłą przyjemność, a chwilami nawet radość. Pewnego razu, przyglądając się sobie w lustrze, mruknął z powagą starego nauczyciela:
— Niema na to rady, mój drogi! Kto chce mieć przyjaciół, musi też kochać ich. Jeżeli kocha — musi pomagać. Przyjaźń i miłość wymagają ofiar. Jest to jedyny dowód. Reszta — to zwykłe gadanie, niewiele warte! Tak, tak, mój przyjacielu, Henryku! No, a Julja? Mogłaby była coprawda pozostać wierną przyjaciółką, będąc kochanką zarazem...
Pogroził sobie palcem i poszedł do redakcji „Hałasu Ulicy“.
— W poczekalni już od godziny siedzi jakiś strasznie podejrzany typ. Powiada, że zna pana, panie Nesser! — oznajmił woźny, gdy reporter wchodził do windy.
W półciemnym pokoju do przyjęć ujrzał wysokiego draba w kraciastem ubraniu i czapce, nasuniętej na oczy.