Strona:F. A. Ossendowski - Kruszenie kamienia.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Że w ucieczce przed samotnością można wyjść na ulicę... To — dla kobiety, a dla mężczyzny w takim wypadku pozostaje chyba samobójstwo lub popełnienie zbrodni! Otóż, gdy usłyszałem to z ust panny Louge, — po raz pierwszy poczułem się samotny...
— I zamierza pan pocieszać taką samą samotną Marję? — spytała z ironją Julja. — Chrześcijańskie uczucia! Bardzo się to chwali, ojczulku! Ale nic z tego nie będzie, bo ja tu jestem!
— I tak, i nie! — odpowiedział reporter, nie zwracając uwagi na szydercze słowa dziewczyny. — Chciałbym raczej dopomóc pannie Louge odzyskać jaknajprędzej swego przyjaciela, a potem przy nich dwojgu nie czuć się samotnym... Może to jest głupi i fantastyczny pomysł, lecz takie byłyby moje prawdziwe zamiary... Widocznie, starzeję się...
Jakgdyby zawstydzony patrzał na swoje znajome. Milczały zbite z tropu, spoglądając na siebie zdumionym wzrokiem.
Reporter ciągnął dalej:
— Jestem wojennym korespondentem poczytnego dziennika, mam pieniądze, stosunki, siwe włosy, 45 lat i reumatyzm, nazywam się Henryk Nesser, wyznania...
Dziewczyny parsknęły śmiechem.
— Nie uwierzymy, zanim nie pokaże nam pan paszportu! — zawołała Julja i uderzyła Nessera po ramieniu. — Łobuz z pana, ale ja się znam na ludziach, — dobry chłop!
— Dziękuję! — ucieszył się reporter. — Pozostaje mi tylko przedstawić paniom swój plan!
— Sypać! — zaśmiała się ruda dziewczyna.