Strona:Eugeniusz Janota - Przyczynki do znajomości Tatr.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szy na miejsce, właził po pachę do worka i kładł się na śniegu. Ubił on wiele zwierząt drapieżnych, a nie doznawszy żadnej szkody na własnem zdrowiu, sędziwego dożył wieku. Atoli co jednemu jakoś płazem uchodzi, inny drogo przypłaca. Tak inny kłusownik, który, mając zwyczaj wychodzić wczas rano po ciemku i zagrzebawszy się w śniegu, czatować na kuropatwy, z zaziębienia nabawił się wodnej puchliny klatki piersiowej; ów chłop zaś, któremu niedźwiedzica czuprynę zdarła, sypiał więcej w lesie niż w domu, przyczem nawet ognia rozniecić mu się nie chciało, dosyć mu było, wrazić łeb pod krzak. Jednak pewnego mokrego i zimnego dnia jesiennego tak się przeziębił, że przyszedłszy do domu, po trzech dniach umarł.
Rysia nikt w Tatrach nie pamięta. Zachodzi on czasem na Spiż do lasów beskidskich z okolic dalej na wschód położonych. Mauksch znał jeden tylko wypadek zabicia rysia w lasach lubickich[1].
Również rzadkim jest borsuk. Tem częściej napotyka się lis tak w samych Tatrach jak na Podtatrzu. Chłopi nie są na niego tak zewzięci jak myśliwi z urzędu, bo im nie wiele robi szkody; szczekanie licznych psów po wsiach odstrasza go od kurników. Gdy mu innej zabraknie żywności, poluje za myszami i staja się dobroczyńcą rolnictwa. Aż miło patrzeć, powiada Mauksch, gdy on, jakby igrając, na śniegu ugania za myszami. Mauksch wspomina o dwóch oswojonych i już dorosłych lisach. Chodziły sobie zupełnie swobodnie po podwórzu między drobiem, nie zaczepiając go bynajmniej, ale z ulicy kradły niespostrzeżenie cudze kaczki i zegrzebywały je w nawozie, aby je potajemnie zjadać. Futro zimowe lisów tatrzańskich jest piękne, co ostrym i długim zimom w tych okolicach przypisać należy.

Dzisiaj jak wszędzie w kraju tak i w Tatrach i na Podtatrzu naszem i węgierskiem rzeczy zmieniają się nie na lepsze, lecz na gorsze. Lasu coraz mniej, ludności i bydła potrzebującego paszy coraz więcej. Nietylko wysokopienne lasy w obrębie Tatr szczupleją coraz więcej, ale już i kosodrzewina nie ostoi się i coraz mniejsze zajmuje przestrzenie. Bardzo wiele spali się w licznych sałaszach: jeszcze więcej wyrębują, a nawet wypalają juhasy umyślnie dla rozszerzenia pastwisk. Który z czytelników niniejszych zapisków był w Tatrach nowotarskich, niechaj sobie przypomni halę Królową, Magurę zakopiańskich, okolicę Stawów Gąsienicowych od strony zachodniej i południowej, halę Pyszną i Ornak, całe otoczenie Klina starorobociańskiego po stronie naszej i liptowskiej, niechaj wyjdzie na Kominy i t. d., a zbuduje się obrazem tej gospodarki krótkowidzącej. Na hali Kondratowej przed kilku laty (1867) było nawet można widzieć w stosy ustawioną zrąbaną kosodrzewinę, a zdziwionemu tak dalece posuniętą zabiegliwością gospodarską właściciela mówiono, że kosodrzewinę wyrębuje na sprzedaż. Lud nasz nie rozumiał i nie rozumie tego, że większy pożytek z mniejszej bądź roli, bądź łąki lub pastwiska, ale starannie utrzymywanych i obrabianych niż z przestrzeni wielkich tej samej jakości, po poniewierce ludzkiej do uprawienia boskiej zostawionych opatrzności, która snać nie zawsze skłonna wynagradzać głupotę ludzką; nie rozumiał i nie rozumie tego, że większa jest korzyść z mniejszej ilości bydła doborowego i starannie

  1. Leibitz, w sąsiedztwie Kiezmarku.