Strona:Eugeniusz Janota - Przyczynki do znajomości Tatr.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

szystej, tj. na północnym końcu ramienia, którego najwyższem wzniesieniem są właśnie Granaty. Wyszedłszy od Czarnego Stawu Gąsienicowego na pomieniony szczyt już dosyś późno, bo o godzinie piątej z południa, przywitane na nim tumanami mgły, owiane i przewiane do kości silnym mroźnym wiatrem północnym przy ciepłocie a raczej zimnocie 2⋅88° R., w nocy przy latarniach górali wysłanych naprzeciwko nich wróciły do domu. Na Granat jednak onego lata żadnej wycieczki nie robiono, i w ogóle nie jest to szczyt zapraszający do nich; zresztą w połowie września już też i gości w Zakopanem nie ma. Po kilku dniach mówiono we wsi, że tydzień przedtem było polowanie na kozice w Granatach i że za bytności gości nie chciano dać powodu do niemiłych gadanin. To tylko powiedzieć tutaj mogę, że Granaty nie należą do Zakopanego, nie widziałem także nigdy górala jedzącego pomarańcze. W r. 1869 około 20 czerwca w Roztoce i w Wołoszynie ubito capa, samicę i młode, które zaniesiono przez Bukowinę do Cichego, stamtąd na wózku przywieziono do Zakopanego, a stąd zawieziono gdzieś za Kraków. Na wiosnę tegoż roku (1869) zjawiły się trzy kozice w Giewoncie. Dnia 30 lipca wysłano Jarząbka, Samka i kilku innych, aby je bądź co bądź wystrzelać. Opowiadan o tem dnia 1 sierpnia w sałasie w Strążyczkach pod Giewontem[1].
Z powyższych zapisków urywkowych widać, że wprawdzie od jesieni roku 1865 kozice z turni węgierskich zaczęły przybywać na naszę stronę i zjawiać się w miejscach, gdzie ich, jak powyżej napomknąłem, od lat dwudziestu i pięciu wstecz nie widywano, że jednak spokoju nie miały, i gdziekolwiek się pojawiały, zaraz je sprzątnięto lnb sprzątnąć usiłowano; powtóre, że góralstwo podtatrzańskie zaniechałoby kłusownictwa, gdyby nie miało zachęty i otuchy skądinąd, słyszałem to bowiem od kłusowników, że co jednemu ma być wzbronionem, to drugiemu nie śmie być dozwolonem, niemniej gdyby kłusowników doglądano pilnie a przestępców surowo i bezwzględnie karano.

Tego wszystkiego nie było; więc też kłusownictwo, jak kwitnęło w Tatrach do jesieni 1865 r., tak przycichnąwszy nieco przez rok 1866, przecież nie ustawało, a wyżej wspomniana ustawa z 19 lipca 1869 stanu rzeczy nie zmieniła, bo niejednę już wydano ustawę pożyteczną, a przecież pozostała na papierze. Cóż dopiero w rzeczach tak niebywałych u nas, jaką jest ochrona zwierząt! U nas zwierzę a głaz lub drewna kawałek, to jedno; kto się odezwie za zwierzęciem, to nietylko marzyciel, ale bezbożnik nawet, ateusz i Darwinista. Że tym zapatrywaniom i kierowaniu się niemi w życiu zawdzięczamy tę niesłychaną surowość, w niejednym względzie nawet dzikość ludu, która go czyni niesposobnym do przyjęcia jakichkolwiek wpływów i wrażeń, coby łagodziły i usuwały tę surowość i dzikość, a przeciwnie sprzyja uporczywemu trwaniu w usposobieniu, czyniącemu niejedno dobre niewykonalnem, nad tem u nas mało dotąd zastanawiano się. Niezmiernie daleko sięgającej moralnej doniosłości ustaw uchylających dzikość w obchodzeniu się z zwierzętami, zatem też bezzasadne ich wytępianie, dopatrzeć się

  1. Przysłuchujący się opowiadaniom ludzi miejscowych o tych polowaniach często usłyszy nazwiska Michała Gąsienicy, Wojciecha Goliana, Jana Jarząbka, Jana i Jędrzeja Krzeptowskich, Kwaśnicy, Michała Samka, Stanisława Sobczaka, Śliwacza, Szymona Tatara i inne.