Strona:Erazm Majewski - Profesor Przedpotopowicz.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiórki w klatce, biegła niby wciąż przed siebie, dobywała wszystkich sił, ale mimo to nie posuwała się naprzód!
Dziw, że przez tych ciemnych lat tysiąc z okładem nie wyrosły ludziom kły tygrysów i szpony sępów, że pod czaszkami nie zastygła, nie skamieniała myśl wzniosła, a na dnie serc nie wytlały iskry czystej miłości i cnót.
Człowiek, owa łagodna i zalękniona w początkach istota, przeszedł okropnością instynktów wszystko. Stał się potworem, jakiego ziemia jeszcze nigdy nie oglądała! Szpony tygrysa przedłużyły się u niego w sztylety, miecze, kule i złe pióra. Jad żmij zamienił się w atrament i tysiące trucizn fizycznych i moralnych. Człowiek zaćmił całą menażeryę ziemską. Obżarstwem zaćmił świnię, opilstwo sam już wynalazł, rozpustę pierwszy zaczął praktykować, zabójstwa wydoskonalił i podniósł do godności sztuki!
I pomyśleć, że tak żył z małemi wyjątkami przez całe lat trzy tysiące, aż do Chrystusa, a od Chrystusa przez wszystkie wieki, aż do XIX‑go!
I to ma być twór najwyższy! I on stawia się z dumą na piedestale, spogląda z pogardą na resztę stworzenia, każe się uwielbiać i śmie wołać: Jam chwała ziemi! Jam ideał Stwórcy!
Ależ to komedya najtragiczniejsza ze wszystkich tragedyj!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W natłoku czarnych obrazów widział geolog i jasne, ale były to istne «białe kruki» i bardziej jeszcze rozdzierały mu serce.
Im większa gdzie sprawiedliwość, tembardziej uciśniona, mimo wszystkie kodeksy; im większa była gdzie dobroć, tem sroższe odbierała nagrody; im większe serce, tem srożej cierpiało; im większy rozum, tem zajadlej głupota nań godziła. Im większe poświęcenie, tem głośniejsze drwiny; im bielszą czyja szata, tem liczniejsza tłuszcza biegła, aby ją oplwać i splugawić!...
Przebrała się wreszcie miara ucisku geologa.
— Dość już tego — jęknął umęczony — dość tych obrazów, godnych piekła Dantejskiego! O, zmoro straszliwa! za co mię dręczysz? Za jakie winy każesz patrzeć na samą nędzę rodu ludzkiego? Czyż w nim tak mało stron jasnych?
Wszak rodzaj człowieczy jest już czemś lepszem na świecie! Choć powoli, choć nie wszystek, ale uszlachetnia się ciągle. Wyżyny, na które wzniosły się i wznoszą jednostki, stają się niebawem dostępne tysiącom, a później milionom. Serce staje się czul-