Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

na swej szyi, jakby chciała tam coś przytrzymać. Stała tak, drżąca, kredowo biała i patrzyła na swego ojca. To będzie ich pożegnanie. Musi go pożegnać, gdy są sami, nie będzie go żegnać w obecności Murrayów.
Ojciec tak pięknie wyglądał! Znikły wszystkie bolesne fałdy, twarz jego podobna była do twarzy młodego chłopca, z tą jedną różnicą, że okalały ją srebrne włosy. Uśmiechał się takim miłym, dziwnym uśmiechem, mądrym, przenikliwym, jakby nagle ujrzał kogoś kochanego całkiem nieoczekiwanie. Nieraz widywała jego uśmiechy za życia, miłe, ładne, ale takiego, jak ten, nie widziała nigdy.
— Ojcze, nie płakałam w ich obecności — szeptała. — Pewna jestem, że nie skompromitowałam Starrów. Wszak niepodanie ręki ciotce Ruth nie było kompromitacją Starrów, prawda? Bo ona naprawdę nie miała ochoty podać mi ręki: ach, ojcze, mnie się zdaje, że nikt z nich nie miał ochoty witać się ze mną, oprócz może ciotki Laury. A teraz ja trochę popłaczę, ojcze, bo nie mogę już dłużej panować nad tem.
Przyłożyła twarzyczkę do zimnego szkła i załkała gorzko. Ale to niedługo potrwało. Musi pożegnać się z ojcem, zanim ktokolwiek nadejdzie. Podniósłszy głowę, patrzyła długo i poważnie na ukochane oblicze.
— Żegnaj, ukochany ojcze, żegnaj, najdroższe umiłowanie moje — szeptała urywanym głosikiem.
Otarła oślepiające ją łzy i położyła na dawne miejsce hjacynty ciotki Ruth, zakrywające oblicze ojcowskie przed oczami ludzi obcych. Poczem wy-

47