Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wyjazdem. Emilka wybiegła na spotkanie. Właściwie, nie było na całym świecie nikogo, ktoby się równać mógł z Tadziem. Poszli razem do pani Kent, gdyż Tadzio chciał pokazać Emilce szczeniaczka, którego podarował mu dr. Burnley. Pani Kent nie robiła wrażenia zadowolonej na widok Emilki, była chłodniejsza i bardziej milcząca, niż dotychczas. Siedziała i patrzyła na dzieci, które bawiły się z pieskiem. W oczach miała ponury błysk chwilami. Emilka czuła się nieswojo, patrząc na nią, zwłaszcza gdy ich oczy spotykały się przypadkiem. Nigdy jeszcze nie odczuła tak wyraźnie antypatji pani Kent, jak dzisiaj.
— Dlaczego twoja matka mnie nie lubi — spytała bez ogródek, gdy zanieśli małego Leosia do szopy.
— Bo ja cię lubię — odrzekł Tadzio lakonicznie. — Ona nie znosi tych, których ja lubię. Obawiam się, że niebawem otruje Leosia. Wołałbym, żeby... mnie mniej kochała — wybuchnął, buntując się po raz pierwszy przeciw tej nienormalnej miłości i zazdrości macierzyńskiej, którą instynktownie odczuwał jako więzy, jako niewolę. — Matka mówi, że nie potrzebuję łaciny ani algebry, bo nie chce, żebym chodził w tym roku do szkoły. Mówi, że się ze mną nie rozstanie, nigdy! Mniejsza o łacinę i o matematykę, ale chciałbym się kształcić na artystę, pojechać zczasem do wyższych uczelni, gdzie wykładają wielcy malarze. Ona mnie nie puści od siebie, niecierpi moich obrazów, bo sądzi, że ja je miłuję bardziej, niż ją. Tak nie jest, ja kocham matkę, ona jest dla mnie dobra, miła, pełna słodyczy. Ale jej się zdaje, że ja wolę obrazy, niż ją, więc pali to, co ja maluję. Już kilka spaliła. Zniknęły nagle ze ściany szopy i nie mogę

342