Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Może jesteś czarownicą — myślała Emilka. — Lecz mnie się zdaje, że ja potrafię dać ci radę.
Przeszły przez obszerny hall i szły przez szereg wielkich pokojów o gotyckich oknach. Emilka czuła się jak bohaterka starych romansów poetyckich, wędrująca o północy w ślad za jakimś złowieszczym, a tajemniczym przewodnikiem. Zdążyła przeczytać kilka takich opowieści, zanim padło „tabu” na bibljotekę dra Burnleya. Drżała. Było to okropne, lecz zajmujące.
Wreszcie dotarły do wielkiej jadalni, gdzie stół był nakryty do kolacji. Karolina przeprowadziła Emilkę przez ten pokój do przeciwległych drzwi, krzywiąc się tak okropnie, że mimowoli wykrzywiała się twarz każdemu, kto w takiej chwili patrzył na nią. Zapukała do owych drzwi. Usłyszały odpowiedź: „proszę!”. Zeszły z czterech stopni (zabawny dom!) i znalazły się w wielkim pokoju, gdzie pod ścianą stało ogromne łoże. Ciotka Nancy siedziała na fotelu z czarną laską, opartą o kolana. Jej długie białe ręce, wciąż jeszcze piękne, leżały, złożone, na jedwabnym fartuchu.
Emilka była rozczarowana. Przeczytano jej przed paru miesiącami ów poemat, w którym nieznany poeta sławił piękność Nancy Murrayówny, jej cerę różaną, jej oczy o blasku djamentów, tak że spodziewała się widoku kobiety niemłodej, ale ładnej. Tymczasem 90 letnia ciotka Nancy miała siwe włosy, żółte, pomarszczone policzki, a tylko oczy jej były jeszcze błyszczące i żywe. Wyglądała, jak sędziwa dobra wróżka, któraby była zdolna rozgniewać się srodze, gdyby jej ktoś dokuczył. Prawda, że dobre wróżki nie noszą nigdy długich, złotych kolczyków w uszach, kolczyków, które nieomal sięgały do linji ramion.

294