Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/260

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Emilka taka była szczęśliwa, że aż na płacz jej się zbierało. Były to pierwsze słowa zachęty, jakie usłyszała od kogokolwiekbądź; wyjątek stanowił jej ojciec, a własny ojciec miewa przecież o człowieku wygórowane mniemanie. Teraz to była opinja miarodajna. Do końca swej walki o uznanie nie zapomniała Emilka nigdy tych słów ojca Cassidy, ani tonu, jakim one zostały wypowiedziane.
— Ciotka Elżbieta łaje mnie za pisanie wierszy — rzekła. — Mówi, że ludzie pomyślą, iż jestem taka głupia, jak kuzyn Jimmy.
— Ścieżki genjuszu nigdy nie są gładkie. Ale weź jeszcze kawałek ciasta, ot, dla okazania jakiejś cechy ludzkiej, a nie samych nadludzkich.
— Nie, dziękuję. Muszę wracać do domu, zanim się ściemni.
— Ja cię odwiozę.
— O, nie, nie. To bardzo uprzejmie z pana strony, ale ja wolę pójść pieszo. To takie przyjemne... móc chodzić!
— Masz na myśli — rzekł ojciec Cassidy, mrugając — że musimy trzymać to wszystko w tajemnicy przed starszą panią. Dobrze, idź z Bogiem i obyś zawsze widziała rozpromienioną twarzyczkę w twem zwierciadle!
Emilka tak była szczęśliwa, że nie czuła zmęczenia, wracając. Zbliżywszy się do Srebrnego Nowiu, przystanęła i z rozrzewnieniem patrzyła na otaczające ją piękno, które nie ulegnie zniszczeniu, miała już tę pewność. Wierzyła ojcu Cassidy.

254