Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwilę przed furtką i patrzyła na ścieżkę Wysokiego Jana i na gaik, bujny, ciemno-zielonawy, śliczny. Czy sprofanują go obce kroki, obce siekiery w ciągu nocy poniedziałkowej? Ta myśl dodała Emilce bodźca. Przezwyciężyła trwogę i wahanie i skierowała się szybkim krokiem na lewo, ku tajemniczej drodze, ciągnącej się wzdłuż Czarownej Góry. Nigdy przedtem nie szła tą drogą. Prowadziła ona prosto do Białego Krzyża. Emilka biegła do probostwa, do ojca Cassidy. Dwie mile dzieliły Srebrny Nów od probostwa, lecz Emilka przebiegła tę drogę bardzo rychło. Nie dlatego, że była to ładna droga, lecz dlatego, że chciała jaknajrychlej mieć już za sobą to, co najcięższe. Usiłowała obmyślić, co powie księdzu, ale tym razem nie dopisywała jej fantazja. Nie znała księży katolickich i nie wiedziała, jak się do nich zwracać. Byli bardziej tajemniczy i niezbadani, jeszcze bardziej, niż pastorzy. Może ojciec Cassidy rozgniewa się strasznie za jej śmiałość i odmówi jej prośbie. Może to jest okropna śmiałość z każdego punktu widzenia. I zapewne na nic się nie przyda. Prawdopodobnie ojciec Cassidy nie będzie chciał się sprzeciwiać dobremu katolikowi, jakim jest Wysoki Jan i to na prośbę heretyczki. Ale dla ocalenia gaiku byłaby Emilka gotowa stanąć przed całem kolegjum Kardynałów. Była przerażona, okropnie zdenerwowana, ale nawet przez myśl jej nie przeszło zawrócić z drogi. Żałowała tylko, że nie włożyła weneckiego naszyjnika. Toby może zrobiło wrażenie na ojcu Cassidy.
Emilka doszła do probostwa. Na kapliczce widniały z czterech stron postacie czterech aniołów. Emilka uważała, że są oni bardzo piękni i żałowała, że nie-

242