Strona:Emilka ze Srebnego Nowiu.pdf/247

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nawet dla ocalenia gaiku tego nie uczyni?
— Nawet dla ocalenia gaiku.
— No, to nie widzę innego wyjścia — rzekł Tadzio, zniechęcony. — Patrz, narysowałem tu oto Wysokiego Jana w czyśćcu. Trzech djabełków nadziewa go na rozpalone widły. Skopjowałem ten pomysł z ilustracji „Boskiej Komedji” Dantego. Mogę ci podarować ten rysunek.
— Nie, nie chcę. — Emilka podniosła się. Minęły te czasy, kiedy fikcyjne cierpienia Wysokiego Jana mogły ją pocieszyć. Ale przyszło jej coś do głowy, myśl śmiała, zuchwała bodaj. Teraz muszę wracać, Tadziu, zbliża się pora kolacji.
Tadzio schował do kieszeni swój wzgardzony rysunek, który był w istocie dziełem wielkiego talentu: wyraz udręki i trwogi na twarzy Wysokiego Jana godzien był pędzla wielkiego artysty. Wrócił do domu, łamiąc sobie głowę, jakby mógł dopomóc Emilce. Niedobrze jest, gdy taka dziewczynka, jak Emilka, o słodkich szarych oczach i o uśmiechu, nasuwającym człowiekowi cały szereg najcudniejszych myśli, nie dających się ująć w słowa, gdy taka dziewczynka jest nieszczęśliwa. Tadzio był tak zatroskany, że dodał jeszcze kilku djabłów do rysunku, przedstawiającego Wysokiego Jana w czyśćcu. Przedłużył też znacznie ich rozpalone widły.
Emilka wróciła do domu z rysem stanowczości dokoła ust. Zjadła na kolację więcej, niż zwykle, ale niedużo, gdyż wyraz twarzy ciotki Elżbiety mógł odebrać apetyt każdemu. Po kolacji wyślizgnęła się z domu głównem wyjściem. Kuzyn Jimmy pracował w ogrodzie, ale nie zawołał jej. Emilka stała przez

241