Dean i ja, „Alhambrę”, siedząc w ogrodzie na ławce kamiennej. Przy tej książce czuję się zawsze, jakgdybym otworzyła bramę krainy dobrych wróżek.
— Jakżebym pragnęła zobaczyć „Alhambrę!” — rzekłam.
— Pojedziemy tam zczasem, razem — rzekł Dean.
— Och, toby było cudowne! — wykrzyknęłam. — Czy sądzisz, że zdołamy to przeprowadzić, Deanie?
Zanim Dean zdążył odpowiedzieć, usłyszałam gwizdek Tadzia w gaiku Wysokiego Jana, ten kochany gwizdek, złożony z dwóch nut wysokich i jednej niskiej, przeciągłej. To jest nasz sygnał.
— Przepraszam, Deanie, muszę już iść, Tadzio mnie woła — rzekłam.
— Czy musisz zawsze pójść, gdy Tadzio cię woła? — spytał Dean.
Przytaknęłam i wyjaśniłam mu dlaczego.
— On mnie tak wzywa wtedy tylko, gdy jestem mu szczególnie potrzebna, a ja przyrzekłam, że zawsze przyjdę, o ile to będzie możliwe.
— I mnie jesteś szczególnie potrzebna! — rzekł Dean. — Przyszedłem tu dzisiaj po to tylko, żeby czytać z tobą Alhambrę.
Poczułam się nagle strasznie nieszczęśliwa. Tak pragnęłam pozostać z Deanem, a jednak czułam, że muszę iść do Tadzia. Dean patrzył na mnie przenikliwie, badawczo. Wreszcie zamknął książkę.
— Idź — rzekł.
Poszłam... ale coś się zepsuło... sama nie wiem co i dlaczego...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |