Strona:Emilka dojrzewa.pdf/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

4 maja 19...

Dean przywiózł mi śliczną tekę do papierów z Paryża, a ja wpisałam w odwrotną stronę okładki mój ulubiony wiersz, z którego wyjęłam motto niniejszego dziennika. Ślubowałam wszakże, że „wejdę na szczyt alpejski.” Zaczynam pojmować, że wspinanie się na szczyty w przenośni jest rzeczą bardzo trudną i że nie wystarcza „mieć świetlne skrzydła.” Pan Carpenter odebrał mi sporo złudzeń.

— Musisz pracować w pocie czoła, z zaciśniętemi zębami, to jest jedyna droga, prowadząca do celu — rzekł.

Ubiegłej nocy obmyślałam, leżąc w łóżku, tytuły moich książek, tych, które napiszę w przyszłości: „Dama w wielkim Stylu”, „Wierna na Śmierć i Życie”, „Blada Małgosia”, „Królestwo nad Morzem”.

Teraz muszę tylko wymyślić treść książek.

Piszę powieść pod tytułem: „Dom wśród ruin”, bardzo dobry tytuł chyba? Ale rozmowy miłosne nudzą mnie wciąż jeszcze. Wszystko, co piszę z tej dziedziny, takie jest mdłe, głupie, że rozpacz mnie ogarnia. Pytałam Deana, czy on mógłby mnie nauczyć, jak pisać porządnie djalogi ludzi zakochanych i przypomniałam mu, że mi to obiecał, ale on powiedział, że tymczasem jestem za młoda. Powiedział to w ów tajemniczy sposób jemu właściwy. Można myśleć stale że w jego słowach kryje się znacznie więcej niż one zawierają pozornie dla niewtajemniczonych. Chciałabym się nauczyć tego sposobu mówienia, znaczącego, bo to czyni człowieka wysoce interesującym.

Dzisiaj, po skończonych lekcjach zaczęliśmy czytać,

40