Strona:Emilka dojrzewa.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

sięgał drugiego krańca ogródka naszego. Niezwłocznie ułożyłam na ten temat poemacik, którego dwa wiersze brzmią, jak następuje:

„Gdybyśmy byli wzrostu naszych cieniów,
Jakże te cienie byłyby wielkie!”

Zdaje mi się, że w tem powiedzeniu jest niemało filozofji.

Dzisiaj napisałam nowelę. Ciotka Elżbieta wiedziała, co piszę i bardzo była niezadowolona. Złajała mnie, że tracę czas. Ale to nie był stracony czas. Dojrzewałam, pisząc ten utwór, czuję to z całą pewnością. A przytem lubię niektóre zdania tej noweli. „Biała i wyniosła, szła przez ciemny las, jak lunatyczka”. To jest chyba ładne. A pan Carpenter mówi, że gdy mi się jakieś zdanie szczególnie podoba, to powinnam to właśnie wykreślić. Ale tego nie mogę wykreślić, och nie! Za nic na świecie! Dziwne jest tylko to jedno, że ilekroć pan Carpenter radzi mi coś wykreślić, ja się sprzeciwiam jego woli, a po trzech miesiącach dochodzę do wniosku, że on miał słuszność i wstydzę się własnego pomysłu. Pan Carpenter obszedł się niemiłosiernie z mojem dzisiejszem ćwiczeniem. Nic mu się w niem nie podobało.

— Trzy „niestety” w jednem zdaniu, Emilko. Jedno byłoby zbyteczne w tym roku łaski! „Bardziej nieprzeparty”... Emilko, na miłość Boską, pisz po ludzku! To jest karygodne.

Istotnie. Sama to uznaję i czułam, że wstyd mnie przenika, całą od stóp do wierzchołka głowy. Właściwie podkreślił pan Carpenter niebieskim ołówkiem każdą prawie sentencję, wykreślił wszystkie moje

26