Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Do tej chwili nigdy nie nasunęło się Perry’emu to pytanie.

— Tak jest — odrzekła Emilka naiwnie. — A to jest bardzo źle widziane.

— Czułem się bardzo głupio, ile razy to mi się wymknęło. Iluż rzeczy muszę się nauczyć jeszcze, Emilko! Muszę kupić książkę o etykiecie światowej i nauczyć jej się napamięć. Takich wieczorów nie myślę przeżywać więcej. Pod koniec było lepiej: Jim Hardy zagrał ze mną partję szachów i przegrał sromotnie. W szachy gram według wszelkich prawideł, upewniam cię. A pani Hardy powiedziała, że mój referat był najlepszym, jaki kiedykolwiek wygłosił w jej obecności chłopiec w moim wieku. Jest ona bardzo wielką damą, chociaż jest mała, drobna i zna wybornie etykietę światową, Emilko! To też ja muszę ożenić się z tobą, Emilko, bo muszę mieć żonę rozumną i dobrze wychowaną.

— Nie mów niedorzeczności, Perry — rzekła Emilka wyniośle.

— To nie jest niedorzeczność — odrzekł Perry z uporem. — I czas już, żebyśmy coś postanowili. Nie powinnaś kręcić nosem na mnie, dlatego że pochodzisz z rodziny Murrayów. Zczasem godzien będę nawet Murrayówny. Chodź, podaj mi rękę i pomóż mi wydostać się z mojej nędzy.

Emilka podniosła się ze wzgardą. Jak każde dziewczę, marzyła niekiedy o miłości, ale w tych marzeniach nie było miejsca dla Perry’ego Millera.

— Nie jestem Murrayówną... idę na górę do mego pokoju. Dobranoc.

— Zaczekaj pół sekundy — zawołał Perry —