Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pamiętał. Było trzech czy czterech innych chłopców u pana Hardy, był nowy profesor francuskiego i paru bankierów i jeszcze kilka pań. Doszedłem do stołu bez wypadku i rzuciłem się na krzesło, stojące pomiędzy panną Hardy, a ową otyłą starszą panią. Spojrzałem na stół przede mną i tutaj dopiero zrozumiałem, Emilko, co to jest strach. Niczego bowiem podobnego nie widziałem. U was w Srebrnym Nowiu przestrzegano wielkiego stylu, gdyście mieli gości, ale ten przepych jaki tu ujrzałem, wydał mi się wręcz bajeczny. Ile szkła przepysznie rzniętego, ile noży, widelców i łyżek najrozmaitszej wielkości! W moją serwetkę zawinięty był kawałek chleba, który wypadł i potoczył się z głośnym szmerem po podłodze. Czułem, że się czerwienię powyżej uszu. Ty nazywasz to „rumienieniem się”. Dotychczas nie rumieniłem się nigdy, o ile pamiętam. Nie wiedziałem, czy mam wstać i podnieść ten chleb, czy nie. Służąca przyniosła mi inny kawałek. Zupę jadłem niewłaściwą łyżką, ale przypomniałem sobie w porę, co twoja ciotka Laura mówi o sposobie jedzenia zupy i jadłem bardzo cicho przez parę chwil. Wtem zajęło mnie czyjeś opowiadanie i zacząłem chlipać.

— Czy przechyliłeś talerz, aby wyjeść resztkę zupy? — spytała Emilka z rozpaczą.

— Nie. Miałem właśnie to uczynić, bo zupa była smaczna, gdy przypomniałem sobie nauki ciotki Laury. Ale żal mi było tej znakomitej zupy, a przytem byłem głodny. Stare pudło, siedzące przy mnie, przechyliło talerz i wyjadało resztki. Trudno! Jadłem bardzo przyzwoicie mięso i jarzynę, tylko raz jeden naładowałem furę mięsa i jarzyny na widelec, gdy