Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cami aż do północy. Ta pogłoska doszła do uszu ciotki Ruth, która zażądała ode mnie dziś właśnie wyjaśnień. Powiedziałam jej prawdę, ale naturalnie nie uwierzyła mi.

— Wiesz przecież, ciotko Ruth, że byłam w domu we wtorek o 9 minut 45.

— Wierzę, że co do godziny wkradła się przesada w opowiadanie moich znajomych — odrzekła ciotka Ruth. — Ale coś się stało najwidoczniej, bo z niczego nie mogła powstać taka pogłoska. Niema dymu bez ognia. Emilko, idziesz w ślady matki twojej.

— Zostawmy pamięć mojej matki w spokoju, ciotko Ruth, ona już nie żyje... Chodzi o to, ciotko Ruth, czy mi wierzysz, czy nie?

— Nie wierzę, aby to było takie przestępstwo, jak mówią — rzekła ciotka Ruth z pewnem wahaniem. — Ale dostałyście się na ludzkie języki. Musisz być zresztą na to przygotowana, skoro zadajesz się z Ilzą Burnley i z chłopakiem tego pokroju, co Perry Miller. Andrzej prosił, żebyś z nim poszła na przechadzkę w zeszły piątek, słyszałam, że mu odmówiłaś. To byłoby dla ciebie za przyzwoite towarzystwo, naturalnie.

— Tak jest — odrzekłam. — O to właśnie chodzi. Niema przyjemności tam, gdzie jest zbyt wielka przyzwoitość.

— Impertynencja nie jest dowcipem, panienko — rzekła ciotka Ruth surowo.

Nie miałam zamiaru być impertynentką, ale nudzi mnie to ciągłe dreptanie mi po piętach Andrzeja. Andrzej zaczyna być moją wielką troską. Dean wie równie dobrze, jak ja sama, co tu jest w grze. Dokucza mi moim czerwonowłosym młodzieńcem...

252