Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łyśmy świst wichru, wiejącego w górze, nad okolicznemi pagórkami. Świerki i sosny szumiały uroczyście. Świerki i sosny są zawsze przyjaźnie usposobione dla nas, ale nie powierzają nam tylu tajemnic, co klony i topole. Świerki i sosny nie dzielą się z nikim swą tajemnicą, nie zdradzają swej wiedzy, długo a zazdrośnie strzeżonej. Tem samem są naturalnie bardziej interesujące, niż wszelkie inne drzewa.

Cały pagórek rozbrzmiewał słodkiemi, cichemi dźwiękami. W powietrzu unosiły się rozkoszne zapachy. W nas wstąpił idealny spokój. Mówiłyśmy sobie wszystko w tej minucie. Nazajutrz żałowałam tego, rzecz jasna, chociaż Ilza jest powiernicą bez zarzutu i nie zdradza nigdy cudzych sekretów, ale nie jest to tradycją Murrayowską obnażać swą duszę przed kimkolwiekbądź, nawet przed najdroższym przyjacielem. Ciemności i zapach żywiczny skłaniają nas do takich postępków... Bawiłyśmy się świetnie, przecież Ilza jest taką wesołą towarzyszką! Nie można się nudzić w jej towarzystwie. Przechadzka była czarująca, ale pomyślałyśmy o powrocie i skierowałyśmy się w stronę domu ciotki Ruth, gdyż Ilza chciała mnie odprowadzić. Na zakręcie spotkałyśmy Tadzia i Perry’ego. Porozmawialiśmy, idąc kilka kroków w tym samym kierunku, poczem oni pożegnali się i poszli na zebranie polityczne, na które się wybierali. O 10-ej leżałam w łóżku i spałam.

Ale ktoś widział nas czworo, idących przez most. Nazajutrz wiadomo było, w szkole, żeśmy się spotkali, a na trzeci dzień całe miasto mówiło o tej „przechadzce we czworo”. Twierdzono, jakoby ktoś widział nas, Ilzę i mnie, wałęsające się po parku z obu chłop-

251