Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Piszesz zabawnie i żywo, moje dziecko, zdania budujesz zręcznie i poprawnie, ale wyrządziłbym ci krzywdę, pozostawiając cię w mniemaniu, że to wszystko pozwala rokować jakiekolwiek nadzieje na przyszłość.

Jeżeli to prawda, a może być prawdą, gdyż Dean jest mądry i bardzo dużo umie, w takim razie nie zdołam nigdy dokonać niczego, co jest godne sławy, niczego pięknego i pożytecznego. Nie będę usiłowała stworzyć wielkiego dzieła, a nie mam zamiaru być „niezłą nowelistką”.

A z Tadziem rzeczy mają się inaczej.

Dzisiaj był on rozpromieniony, a ja podzieliłam jego radość, dowiedziawszy się, co zaszło. Tadzio wystawił swoje obrazy w Charlottetown we wrześniu; pan Lewis z Montrealu ofiarował za nie po 50 dolarów od sztuki. To wystarczy na pokrycie kosztów jego pobytu w Shrewsbury tej zimy i będzie znaczną ulgą dla pani Kent. Mimo to, nie była rada, gdy o tem usłyszała.

— Tak, teraz zdaje ci się, że jesteś uniezależniony ode mnie — rzekła i rozpłakała się.

Tadzio był urażony, ponieważ podobna myśl ani mu przez głowę nie przeszła. Biedna pani Kent! Ona jest chyba strasznie nieszczęśliwa. Istnieje jakaś dziwna zapora pomiędzy nią a światem zewnętrznym. Oddawna już nie byłam u niej. Raz tylko w lecie poszłam tam z ciotką Laurą, która dowiedziała się, że pani Kent niedomaga. Pani Kent wstała z łóżka i rozmawiała z ciotką Laurą, ale do mnie nie przemówiła ani słówka, tylko patrzyła na mnie z dziwnym, niepokojącym błyskiem w oczach. A kiedy zaczęliśmy się żegnać, odezwała się wreszcie:

244