Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Niezawodnie. Nikogo innego tam nie było, oprócz pana babki. Chyba, że ona umie rysować.

— Nie, nie umie. I nigdy nie widziała tego domu, jest to własność pana Scobie za mostem Malvern, czy tak?

— Tak. Widziałyśmy ten dom wczoraj.

— Ale Allan nie może być tam, dom jest od sierpnia zamknięty na wszystkie spusty, robotnicy odeszli już stamtąd oddawna.

— Wiem — wyjąkała Emilka. — Ale ja tyle myślałam o Allanie przed uśnięciem, sądzę, że to był tylko sen... wreszcie nic nie rozumiem... ale pokazać musiałyśmy panu ten rysunek.

— Naturalnie. Dobrze, wezmę z sobą Roba Masona i pójdziemy. Dziwne byłoby to... Ale nie, to być nie może. Nie widzę, jakbyśmy mogli wejść do tego domu. Zabierzemy na wszelki wypadek drabinę. Na razie nie wspomnę o tem wszystkiem Wilusiowi, ani Klarze.

Emilka i Ilza zasiadły do śniadania, wdzięczne pani Hollinger, że pozostawiła je same.

— Nie pójdę stąd, dopóki nie wrócą z odpowiedzią... — szepnęła Ilza.

Emilka przytaknęła. Nie mogła jeść. Gdyby ciotka Elżbieta i ciotka Ruth zobaczyły ją w tej chwili, niechybnie zapędziłyby ją niezwłocznie do łóżka i miałyby całkowitą słuszność. Siły jej skończyły się. Godzina, która upłynęła od wyjścia z domu dra McIntyre’a, wydała im się wiecznością. Wtem usłyszały bieganie, głosy.

— Klara pierwsza musi się o tem dowiedzieć, to jest prawo matki — mówił zdyszany dr. McIntyre.

235