Przejdź do zawartości

Strona:Emilka dojrzewa.pdf/238

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dzieńdobry — rzekł. — Mam nadzieję, że panie wypoczęły i miały pożądany spokój. Tu u nas panuje smutek i żałoba, nie może być inaczej.

— Nie znaleźli chłopczyka? — spytała Ilza.

— Nie. Już dali za wygraną. Nie może być przy życiu po tych dwóch nocach. Moja biedna siostra jest nawpół przytomna z rozpaczy. Żałuję, że bytność pań u nas wypadła w tak niefortunnym czasie i przy mało sprzyjających okolicznościach, ale pani Hollinger nie pozwoliła chyba, aby paniom zbywało na czemkolwiek? Babka McIntyre byłaby niepocieszona, gdyby panie nie zaznały u nas odpoczynku i wygód. Słynna była w swoim czasie z gościnności. Zapewne nie widziały jej panie. Ona nieczęsto ukazuje się gościom.

— Owszem, widziałyśmy ją — rzekła Emilka, roztargniona. — Przyszła dzisiaj do nas do pokoju i opowiedziała nam, jak dała klapsa królowi.

Dr. McIntery zaśmiał się zcicha.

— To jest niemałe odznaczenie, żeby panie wiedziały! Nie każdemu opowiada babka tę historję. Ona, podobnie jak stary marynarz, wie zgóry, na czyją uwagę może liczyć. Ale niech panie jedzą pierwsze śniadanie; nie przeszkadzam moją paplaniną?

— Chwilkę jeszcze, panie doktorze — rzekła Ilza spiesznie. — Chciałybyśmy to pokazać... panu...

Dr. McIntyre pochylił zdumioną twarz nad księgą Jimy’ego.

— Co to jest? Nie rozumiem...

— My też nie rozumiemy... chyba, że... Emilka narysowała to we śnie.

— We śnie? — Dr. McIntyre tak był zdumiony, że mógł tylko być echem.

234