Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zrobiliśmy zwrot wtył, narażając wszystkich na zatonięcie, i szukaliśmy długo… ale nieszczęśliwy Collin zginął gdzieś bez śladu.
— Och, ojcze!…
— Ziemia przed nami! — krzyknął naraz jeden z marynarzy.
— Silne fale od sztymborku! — wrzasnął drugi, który stał tuż przy burcie, trzymając się karnatów grotmasztu. — Uwaga, Asthor!
— Wielki Boże! — wykrzyknął kapitan, — Gdzież się znajdujemy?
Zmierzał już ku przodowi okrętu, gdy naraz jakiś człowiek zagrodził mu drogę: był to rozbitek.
— Czego sobie życzysz, Billu? — spytał kapitan.
— Jeżeli chcesz pan ocalić życie, każ zwinąć żagle lub staraj się wypłynąć zpowrotem na pełne morze! — odpowiedział głucho rozbitek.
— Czy znasz te okolice?
— Tak jest, panie kapitanie.
— Gdzie znajdujemy się obecnie?
— Przed Fidżi-Lewu.
Usunął się wbok, by dać przejście kapitanowi, i zbliżył się do Anny, która z trudem tłumiła łkanie, snać wciąż jeszcze przerażona nieszczęśliwą śmiercią porucznika Collina.
— Łaskawa panienko! — przemówił, wpijając w nią oczy, które miotały istne błyskawice. — Czy pani chce, żebym ocalił wszystkich, czy wszystkich wygubił?