Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dzieweczka podniosła głowę, dotąd opuszczoną na piersi, i ze zdumieniem spojrzała na człowieka, zadającego jej tak dziwne pytanie.
— Coś pan powiedział, panie Bill? — spytała.
— Okręt jest zgubiony, łaskawa panienko.
— Skąd pan wiesz o tem?
— Znajduje się na prysku, a za parę minut osiądzie na rafach koralowych wyspy Fidżi-Lewu.
— Ratuj więc pan nasz statek!
— Pani sobie tego życzy?
— Tu chodzi o życie nas wszystkich!
Rozbitek wzruszył ramionami niedbale, poczem ozwał się głucho:
— Panią tylko pragnę ocalić, bo nie chcę, by pani zginęła pod zębami ludożerców.
Ruszył w stronę rufy i przez kilka chwil rozglądał się wokoło okrętu. Morze zewszechstron łamało się zaciekle, wzbijając się w potwornych rozbryzgach na znaczną wysokość; ryczało straszliwie na uwięzi pomiędzy snadziznami, usiłując je przeskoczyć lub wydrzeć się z nich hen daleko.
Skroś ciemności na wschodzie widniała niewyraźnie jakaś olbrzymia bryła uwieńczona łańcuchem ostrych wierchów, gubiących się czasem wśród chmur, co gnane rozszalałym wiatrem kłębiły się na wszystkie strony.
Rozbitek jednym skokiem zbiegł z pokładu tylnego i stanął przed kapitanem, spieszącym w stronę mostku.
— Panie kapitanie! — zawołał.