Strona:Emilio Salgari - Dramat na Oceanie Spokojnym.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Gdzie znajdujemy się, ojczulku? — zapytała.
— Anno, jakiż to nierozsądek wstępować na pokład podczas takiej zawieruchy! — skarcił ją kapitan, biegnąc ku niej.
— Jestem czegoś niespokojna, tatusiu, a gdy znajduję się przy tobie, to mi się wydaje, że mi nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Czy nie zanosi się na to, by ta burza miała się już wreszcie skończyć?
— Jak dotąd, nie… a boję się, by nie przeciągnęła się zbyt długo.
— Cóż za okropna noc!
— Straszna noc, moja Anno, a nieszczęśliwa dla jednego z nas.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Collina niema już pomiędzy nami.
— Umarł?…
— Przepadł gdzieś bez śladu, gdy wdrapawszy się na fokmaszt, próbował zwinąć żagiel.
— Jakież nieszczęście! — zawołała dzieweczka zdławionym głosem. — Nie żyje! On nie żyje!…
Dwie strugi łez popłynęły po jej policzkach, a z krtani dobyło się ochrypłe szlochanie.
— Nie żyje! — powtórzyła po raz trzeci. — I tyś go nie wyratował?
— Nikt nie dostrzegł jego upadku w morze, a kiedy zauważyłem jego zniknięcie, jużeśmy się znajdowali dość daleko.
— I nie zawróciłeś okrętu z drogi?