Strona:Emil Zola - Germinal.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A to co? — krzyknął wypuszczając kilof i nadstawiając ucha.
Zdawało mu się, że załamało się sklepienie chodnika tuż za nim. Maheu tymczasem spuścił się na dół kominem i począł wołać:
— Oberwanie ziemi! Prędzej! Prędzej!
Wszyscy biegli w kierunku miejsca katastrofy opanowani chęcią ratowania kolegów. Cisza była grobowa, lampy jeno podskakiwały w ciemnościach. Wszyscy biegli pochyleni chodnikami, na czworakach niemal i nie ustając rzucali pytania i odpowiedzi.
— Gdzie, nie wiecie?... W sztolni?... Nie gdzieś w dole... Pewnie w galery i jezdnej.
Natrafili na pochylnię, wielu poślizgnęło się i upadło, ale nie zważali na to, że się pokaleczyli i pobiegli dalej.
Jeanlina bolała jeszcze skóra od wczorajszych plag, toteż dziś pracował, drepcił za swoim pociągiem boso i zamykał jedne drzwi wentylowe za drugimi, czasem tylko gdy w pobliżu nie było nadzorcy siadał na ostatnim wózku, czego mu zabraniano z obawy że zaśnie. Najwyższą jego przyjemnością było, że mógł zbliżać się do Beberta który powoził, gdy pociąg wszedł na skrzyżowanie szyn i musiał chwilę czekać, by wyminąć się z drugim. Przybiegał po cichu, szczypał przyjaciela do krwi, wykrzywiał mu się jak małpa. Był on też podobny bardzo do tego zwierzęcia, miał bowiem rude włosy wielkie uszy, cienki nos i małe zielone oczy. Posiadał przytem całą chytrość i instynkty uwstecznionego, aż do zwierzęcości zwyrodniałego człowieka.
Tego popołudnia drugi pociąg ciągnął młody Trompette. Gdy pociąg przeciwny począł się zbliżać, stary Bataille stał się niespokojny. Poczuł on zdała przyjaciela, do którego czuł wielki afekt od dnia w którym widział jego przybycie do kopalni. Był to rodzaj współczucia starego doświadczonego filozofa, chcącego młodemu osłodzić los i wpoić rezygnacyę i cierpliwość. Trompette nie pogodził się bowiem dotąd z koniecznością, nie chciał