Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oczami, policzkami, piersią i nogami zbryzganemi krwią. Wielkie, wypukłe krople krwi, plamiły skórę zielonawą, trupią. Z zamierającem obliczem Ukrzyżowanego, dziwacznie kontrastowała zatknięta u korony cierniowej gałązka prawie dojrzałych wiśni: Jojotte ją tam umieścił, stosując się do pobożnego zwyczaju. Był to symbol zmartwychwstania wiosennego i bliskiego zmartwychwstania ukrzyżowanego Boga.
Pochód zamykał proboszcz Colomer otoczony dziećmi z chóru i śpiewakami. Wyczerpany postem i wstrzemięźliwością nakazaną w owym świętym okresie wielkopostnym, paroch Katlaru uginał się pod fałdami czarnej kapy, obciążonej jeszcze srebrnemi ozdobami. Posuwał się z trudnością, a kurcz żołądka nadawał jego twarzy zwykle pogodnej, wyraz męczeński, eteryczny i niezwykle budujący dla wszystkich parafian.
Również z wyrazem twarzy budującym, jeszcze surowszy niż zwykle, prawie uroczysty, stąpał p. Sabardeilh, dotrzymując kroku proboszczowi. Ale wzruszenie, którego doznawał nie było zgoła mistycznem. Podczas gdy śpiewał lamentacye proroków, opłakujących klęski spadłe na Izraela, myśl jego pogrążała się w nieszczęściach, jakie spadają na demokracyę, prześladowaną przez tyranów, a głos jego był błagający, lub drżała w nim groźba, stosownie do treści każdego wersetu.
Prawie jedyny, prócz słabych i dzieci w całej