Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Boską, na którym stała lalka wielkości naturalnej, z piersią przeszytą siedmiu mieczami bólu. Za niemi postępował lubieżny Filip z Ortes, niosąc w palcach, które dość nagrzeszyły przez dotykanie, trupią czaszkę, autentyczną, śmiejącą się okropnie bezzębną paszczęką.
W dalszym ciągu wędrowała grupa pokutujących Magdalen, gromada małych dziewczątek w długich, powłóczystych sukniach. Niosły one w ramionach krucyfiksy w sposób, w jaki dziecko tuli i buja do snu lalkę.
Ponieważ zalecono im, by były smutne, udawały że płaczą i obcierały sobie od czasu do czasu chusteczkami oczy, w których nie było łez.
W ślad za niemi płynęła falanga krzyżów wszelkiej miary i wielkości, lekkich, z gałązek głogu i innych ciężkich, z konarów dębowych, nie odartych z kory. Niektóre okryte były czarną krepą, inne ubrane w białą bieliznę, jedne wlokły się po ziemi, drugie sterczały ponad głowy. Zdawało się, że idzie las krzyżów. Nieśli je mali chłopcy bosonodzy, a siermięgi plątały im się pomiędzy nogami.
Dalszą część pochodu stanowiły bractwa, bractwo męskie, niosące pochodnie i bractwo kobiece, maszerujące z głowami spuszczonemi i szkaplerzami na piersiach. Pomiędzy oboma, niesiono ołtarzyk, na którym sterczała lalka, mająca przedstawiać Chrystusa. Realizm jej był okropny. Zbawca świata wisiał na krzyżu z rozdartym bokiem, szklanemi