Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzysze jego musieli się obejrzeć za innemi tancerkami. Jan Cadéne wywijał Petronelą, młodą dziewczyną, z której oczu skry się sypały. Filip otoczył ramieniem Franciszkę, grubawą, ubraną jaskrawo, której koronkowa chustka opadała nisko na kark.
Galderyk, któremu jak i innym Bepa odmówiła, wziął sobie na złość Izabelę, smagłej cery, ogromnie wystrojoną, brzydką, która w braku tancerzy nudziła się w kącie. On był krótkonogi, gruby, ona wysoka, sucha, jak żyrafa, parę więc stanowili śmieszną. A że oboje usiłowali wyglądać powabnie, Izabela, by spodobać się tancerzowi, którego jej dał przypadek, Galderyk, by rozzłościć Bepę, przeto śmiano się poza ich plecami.
— Spojrzyj no tam — mówiła Bepa — wyciągnęła ze skrzyni, co miała najparadniejszego, by oczarować mężczyzn... ale jak to mówią: »Im bardziej ją wystroisz, tem brzydszą będzie«.
— Życzę im obojgu, by się dobrze bawili razem! — odrzekł ze śmiechem Jep, osłaniając równocześnie Bepę przed szturchańcem, który jej chciał w przelocie wymierzyć łokciem Galderyk.
Szczęście, jakie czytał na twarzy brata, spojrzenia, jakie wymieniali zakochani zwarci w uścisku tanecznym, doprowadzały Galderyka do rozpaczy. Nie, tego znieść już nie mógł.
Szorstkim ruchem osadził swoją Izabelę na środku placu i odszedł utopić strapienie w kieliszku.
Tymczasem nadchodziły ostatki... los darrers